piątek, 10 grudnia 2010

Gorące kasztany i Festa del Marrone w San Zeno di Montagna


Jesienią, kiedy przychodzi czas na pieczone kasztany udajemy się do San Zeno di Montagna na Festa del Marrone. Pierwszeństwo organizowania  kasztanowych świąt  przypisane jest właśnie tej małej  miejscowości położonej na wschodnim  zboczu  góry Monte Baldo. 

                              
Droga z Affi  do San Zeno di Montagna  wije się serpentyną w górę i jadąc autem można podziwiać widoki na jezioro Garda i miejscowość Torre del Benaco. W dole wszystko malej, a krajobraz staje się coraz rozleglejszy. Wjazd do miejscowości otwiera budynek opactwa z dzwonnicą zdobionej galeryjkami. O tej porze roku drzewa w ogrodzie  ogołocone są z liści,  jedynie owoce kaki trzymają się jeszcze mocno gałęzi. W miejscowej restauracji posadzkę omiatają  suche liście i smutno sterczą szkielety złożonych parasoli. Na wysokości 680m n.p.m.  powietrze jest bardziej  frescho i chłód przenika ubrania. W oddali  majaczą ośnieżone szczyty Alp, na ten widok wzmaga się  uczucie zimna. Wokół panuje cisza i  miejscowość robi wrażenie uśpionej, nic nie wskazuje na to, że trwa tu  kasztanowe święto. Ludzi jakby wymiotło, a  rzędy straganów świecą pustkami. Jedynie kilka stanowisk zaprasza na  prażone orzechy w cukrze i tradycyjne torrone morbido.






Słodki dym drażni nosy i zaprowadza do stanowisk z prażonymi na węglu kasztanami. Grube rękawice i przewracają  kasztany nad żarem, żeby się równo przypiekły. Porcja kasztanów za 5 euro znika szybko z papierowej torebki. Gorące, takie co to palce parzą smakują najlepiej. Sięgamy po kolejne osmolone węgielki, które brudzą nam palce i buzie. 





Zaglądamy do dużego  namiotu, trwa  szkolne przedstawienie dzieci. Przed wejściem do hangaru  na występ zaprasza Miss Castagna i Królowa Gór w jednej postaci, wykonana z kartonu i krepy. Wydarzenie zgromadziło sporą widownię,  sytuacja staje się jasna,  skąd te pustki  w innych częściach miasteczka. Na parkingu przy kościele  ruch  i ożywienie, do pamiątkowej fotografii ustawiają się goście weselni. Powiewają na wietrze  zwoje  białego papieru opasające nowe auto, nierozpakowany prezent ślubny Młodej Pary.






    






6 komentarzy:

  1. Uwielbiam pieczone kasztany...
    A kasztanami w towarzystwie wina narobiłaś mi smaka! Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wspaniała wycieczka :) Piękne widoki i aż żałuję, że nie poznałam jeszcze smaku pieczonych kasztanów :(
    Pozdrawiam cieplutko :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Kasztany, pychotka, tutaj też się pije z winem, z moscatelem. pozdrawiam i czekam na jakieś zaległe opowieści, bo potem pewnie dłuższa przerwa będzie. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Uwielbiam pieczone kasztany! z braku dziurawej patelni (nawet nie wiedziałam o istnieniu takiej) piekę w piekarniku.
    A z wakacji przywiozłam sobie słoik "crema di marroni", ale nawet go nie otworzyłam, czekając na jakąś wielką okazję i jakiś super przepis.
    Może masz jakiś pomysł?

    pozdrawiam cieplutko

    OdpowiedzUsuń
  5. Moja Italko ;) Mam nadzieję, że miałaś piękne Święta? Wszystkiego dobrego, Bożenko.

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo fajnie pisany blog, a kasztany...mmmm....pychotka:)
    Pozdrawiam cieplutko i zapraszam do siebie: www.pieknaitalia.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń