Prognozy pogody zapowiadały deszczowy poniedziałek, plany związane z wyjazdem odłożyliśmy i zostaliśmy w domu. Rzeczywiście Pasquetta, bo tak nazywają w Italii drugi dzień Świąt Wielkanocnych, zlała nas rzęsistym deszczem. Niebo od rana polewało strugami deszczu i mieliśmy swoistego rodzaju Śmigus- Dyngus. Późnym popołudniem przestało lać, niebo jednak nadal było zachmurzone i na dwoje babka wróżyła, co dalej z tą pogodą? Wykorzystaliśmy moment wypogodzenia na powtórkę spaceru nad Lago di Garda. Podjechaliśmy autem do Pacengo i dalej już idziemy brzegiem w stronę Lazise.
Woda na powierzchni jeziora marszczy się i wezbranymi falami rozlewa na brzegu, obmywa kamyki, muszelki i suche patyki; trzeba uważać, żeby nie zmoczyć nóg.
Na niebie trwa fantastyczny spektakl. Ciężkie, kłębiaste chmury, opadają nisko nad powierzchnią wody. Niczym ciężkie kotary, raz po raz odsłaniają, to znów zakrywają nieboskłon.
Wyludnione plaże strzegą osamotnione kajaki, rowery wodne, łodzie. Ułożone obok siebie, tworzą swoistego rodzaju rytmiczną kompozycję.
Ciepła bryza od strony jeziora rozpylała w powietrzu drobiny wody. Skóra zachłannie chłonie tę wilgoć, to dopiero prosta recepta na zachowanie urody he he he!
Od strony lądu - aromaterapia w najlepszym wydaniu; w powietrzu unosi się zapach kwiatów, trawy i ziół. Okazałe kwiaty kasztanowca już w pełnym rozkwicie, jak ja kocham te drzewa, nieodmiennie i zawsze przywołujące wspomnienie mojej matury, a potem syna, będzie i wnuka Przemka.
Miły uszom szum fal relaksuje i odpręża. Maleńkie wróble stroszą piórka, nie przestraszają się zajęte toaletą. Łabędzie wysiadują jaja, a kaczki chwalą się już licznym przychówkiem i wyprowadzają młode na żer. Wiosna już tak ma, że wszystko rodzi się nowe i na nowo.
Poezja.
OdpowiedzUsuń