środa, 2 października 2013

Italia w oczach Elizabeth Gilbert w "Jedz, módl się, kochaj"


Książka Elizabeth Gilbert „Jedz, módl się, kochaj” na rynku wydawniczym ukazała się w 2006 roku i czytelnikom uważnie śledzącym, i namiętnie chłonącym wszystko co z Italią w tle, jest na pewno dobrze znana. 

Elizabeth Gilbert zabiera  czytelnika w podróż po Italii, Indiach i Indonezji. Nie będę jednak rozpisywać się o fabule książki opartej o osobiste przeżycia autorki, nie wspomnę o Indiach, ani o Indonezji, bo nie moja to bajka. Pochłonęła mnie część o Italii i o tej sekwencji więcej się rozpiszę.


Elizabeth Gilbert nie zwiedza ciekawych zakątków Włoch, nie podziwia dzieł sztuki, nie bierze udziału w wydarzeniach kulturalnych i nie opisuje uroków un bellissimo paese. Pobyt w Italii to dla Liz przede wszystkim ciekawe spotkania z ludźmi, smakowanie tradycyjnych potraw, poznawanie odmiennej kultury i pięknego języka włoskiego. Choć niektórych może irytować bezkrytyczne patrzenie autorki na Italię oparte o stereotypy, ja dałam się uwieść jej opowieści. Razem z Liz zgłębiałam tajniki „ dolce vita, smakowałam miejscowe przysmaki i odkrywałam zawiłości lingwistyczne języka włoskiego.


Rozbawiły mnie dowcipnie opisane przez autorkę różnice kulturowe np. w podejściu do doznawania czystej przyjemności. W Italii Liz odkrywa, że zamiast gonić za rozrywkami, można odpoczywać nie robiąc nic. „Im wspanialej i rozkoszniej potrafisz nic nie robić, tym większe twoje życiowe osiągnięcie”. Receptą na odczuwanie szczęścia okazuje się włoskie „bel far niente „ czyli słodkie nieróbstwo rozumiane jako sztuka smakowania życia i rozkoszowania się chwilą.


Czym innym jest natomiast sztuka robienia czegoś z niczego określana językowo, jako l’arte d’arrangiarsi. Liz zauważa, że Włosi posiadają wspaniałą umiejętności nadawania znaczenia wszystkiemu czego się podejmują zrealizować. Przez to wszelkie przejawy aktywności nabierają specjalnego znaczenia, a wynikające z tej aktywności wydarzenia przybierają charakter uroczysty, wyjątkowy.


Ślinka mi cieknie i mam ochotę zaraz zjeść okrągły krążek ciasta, kiedy czytam wyznania Liz- „Skąd mogłam wiedzieć, że istnieje na świecie ciasto, które po upieczeniu jest i cienkie, i wiotkie? Wielkie nieba! Cienkie, wiotkie, mocne, kleiste, pyszne, ciągnące się, pikantne, co tu dużo mówić: pizzowy raj! Na wierzchu słodki sos pomidorowy, który niemal pieni się, rozpuszczając świeżą mozzarellę z bawolego mleka, i pojedyncza gałązka bazylii pośrodku…”



Ciekawe są dla mnie również odkrycia językowe dokonywane przez Liz- odczytywanie znaczenia słów, idiomy, przekleństwa, kolokwializmy:
UNA BUONA FORCHETTA- dosłownie „dobry widelec” – włoskie określenie na łasucha          UN’ AMICA STRETTA- czyli serdeczna przyjaciółka , chociaż stretta oznacza dosłownie ciasna
SEI UNA TROTOLLA – „jesteś jak bąk”, czyli wszędzie cię pełno
PARLA COME MAGNI( w dialekcie rzymskim) - powiedz to jakbyś miała jeść
CAFONE- dupek
SONO GRATA – jestem wdzięczna
ME LA CAVO – jakoś sobie radzę
HO PROVATO SULLA MIA PELLE – doświadczyłam tego na własnej skórze (pocieszenie kogoś smutnego)

Liz czerpie naukę z podróży do Italii i zmienia swoje życie  na lepsze, a i ja na przemyślenia autorki obojętna nie jestem i sugestiom różnym  ulegam.

2 komentarze:

  1. Czytał i kolejną, /zupełnie inną w klimacie część/ i zgadzam się z Twoimi spostrzeżeniami. Książkę co dziwne kupiłam na wyprzedaży za parę złotych w Merlinie, dziś ma znacznie wyższą cenę. Polecam za treść i klimat i nastawienie do życia.

    OdpowiedzUsuń
  2. Miło Mażenko, że tu do mnie zaglądasz:-) Znam cię wirtualnie z komentarzy u Małgotoski. Miło, że zaznaczas swoją obecność kreśląc choć paręsłów, doceniam to bardzo!

    OdpowiedzUsuń